
"That's how it always ends. A bit of magic, a bit of smoke. Something floating
But it doesn't work without the necessary push. A bit of laughter,a man... a beautiful woman and love. Let's start over. At the beginning,it was man alone.
No,he's not alone. Yet."
Obejrzeliśmy z Krystianem dzisiaj "Reconstruction". Już od pierwszych chwil zachwyciły mnie zdjęcia: zadymione bary, neonowe światła w mrocznych uliczkach, wyludniałe podziemia metra, to wszystko zasługa nie tylko genialnego kamerzysty, ale i uroków zacienionej a zarazam śwetlistej Kopenhagi.
To dziwny film,a przynajmniej tak się wydaje w pierwszych kilkunastu minutach. Człowiek próbuje się połapać w chronologii wydarzeń, śledzi bacznie wszystkie sceny i zastanawia się o co w tym wszystkim chodzi. Więc moja rada jest taka, jeśli zamierzacie go obejrzeć, a warto, to wsłuchujcie się w każdy komentarz, w każde słowo narratora, bądźcie czujni i niech nic nie umknie Waszej uwadze...Dopiero wtedy dojdziecie najprawdopodobniej do podobnych wniosków do jakich ja doszłam, że jest to jeden z najlepszych filmów o miłości, jakie oglądałam. Nie ma w nim łzawych scenek, nie ma wymuszonych wzruszeń i rzecz jasna cukierkowego zakończenia. Jest za to sporo przesłań, z czego najważniejsze jest takie: "He loses Aimee.The last person that was left for him. The only one... Can their love survive? What will it take?
A test.For him and for her. His love for her. Stupid? Maybe.
If he steps back... if he doubts... she will disappear.
Prawdziwa miłośc wymaga całkowitej ufności, jeśli się zawahacie, możecie ją stracić...
Zdjęcie na dzisiaj: choć marzyło mi się ciasto marchewkowe to musiałam się zadowlić czymś całkiem innym.